/// Notatka autora: Cześć, wracam z nową historią i nowymi postaciami osadzonymi w tym samym futawersum co moja seria Horne Saga. Pomyślałem, że nadszedł czas, aby wyciągnąć kilka moich bardziej kreatywnych, jednorazowych opowieści. Mam nadzieję, że spodoba się Wam kilka moich mniej zserializowanych przygód. Mam kilka pomysłów, które, jak sądzę, przypadną Wam do gustu… Jak zawsze, chciałbym usłyszeć od Was, co wymaga poprawy lub po prostu powiedzieć mi, co robię dobrze. Zawsze doceniam oba <3. Ostrzeżenie o treści: Ta historia zawiera Futanari, Kazirodztwo, NonCon, Voyeurism, MILFy i inne dojrzałe tematy. Wszystkie postacie mają powyżej 18 lat. Miłej lektury! ///
……………………………………………………………………………………………………..
TRZASK! „Jezu, to zaczyna wymykać się spod kontroli.” Kobieca siła zatrzasnęła lustro w łazience, a jego odbicie teraz zawierało zaniepokojony wyraz twarzy właścicielki, patrzącej na siebie. Ręka należała do Wiktorii, starszej kobiety, która właśnie obudziła się w stosunkowo kwaśnym nastroju. Jej ręka powędrowała do policzka, pociągając za skórę, która wróciła do półnapiętej pozycji. Pamiętała czasy, kiedy zmarszczka nie ośmieliłaby się zająć miejsca na jej twarzy… Teraz mogła praktycznie policzyć kurze łapki i linie śmiechu zdobiące jej grymas. Nienawidziła uczucia starzenia się, a ten konkretny dzień tylko pogarszał jej samopoczucie. To były jej urodziny… Dokładnie czterdzieste drugie… i chociaż starość była dla niej łaskawa, nie mogła powstrzymać wspomnień o sobie z czasów młodości. Próbowała przeciągnąć swoje brązowe włosy przed policzki, testując pomysł nowej fryzury, która mogłaby ukryć jej bardziej dojrzałe cechy na kolejny dzień. Jej delikatne fale zdołały ukryć zmarszczki wokół oczu, opadając na szyję w lśniący wodospad. Zauważyła małe pasma srebra wśród kosmyków, kolejny przypomnienie o upływającym czasie, o którym udało jej się zapomnieć do tego momentu. Puściła włosy, wzdychając z rezygnacją i godząc się ze swoim losem… Nie było ucieczki przed horrorami średniego wieku. Mimo to, nie mogła nienawidzić swojego wyglądu, była zbyt szczęśliwa w życiu, aby tak było. Dziewczyny w połowie jej wieku zrobiłyby wszystko, aby mieć jej cerę, delikatne zmarszczki i wszystko. Wciąż miała swój zwycięski uśmiech… i swoje nieskazitelnie białe zęby… Wciąż miała swoją perfekcyjnie wyrzeźbioną strukturę twarzy i uroczy, guziczkowaty nos… ale co najważniejsze, wciąż miała swoje olśniewające orzechowe oczy, ich zaokrąglone kształty ozdobione małymi złotymi plamkami, którymi hipnotyzowała małą armię kochanków. Zaczęła czuć się trochę lepiej, dając sobie motywacyjną przemowę. Wiedziała, że jest dla siebie zbyt surowa… Była pod każdym względem piękną, dojrzałą kobietą. Samokrytyka nie była w jej stylu… a nawet jej potężna pewność siebie nie mogła przetrwać takiego dnia bez szwanku. Kontynuowała swoją poranną rutynę, zaczynając od szczotkowania swoich cennych zębów i wypluwania miętowej piany do umywalki. Już tego ranka wzięła szybki prysznic, kończąc go jaśminowym dezodorantem i podstawową pielęgnacją skóry. Aby zakończyć rytuał, nałożyła trochę swojego ulubionego balsamu do ciała o zapachu arbuza, pokrywając ramiona i nogi cienką warstwą, pozwalając jej mocy wchłonąć się w skórę. Na koniec nałożyła standardową warstwę korektora, subtelną warstwę ametystowej pomadki i końcową aplikację czarnego eyelinera. Nie chciała iść na całość tego dnia… Nie była nawet pewna, czy opuści dom… Mimo to, czuła się dziesięć lat młodsza, jej cera teraz wzmocniona, bliższa jej dawnej młodzieńczej urodzie. Uśmiechnęła się do siebie, pewna swojego ulepszonego wyglądu i gotowa stawić czoła swojej rodzinie. Puściła blat umywalki, rzucając ostatnie spojrzenie na siebie, odwracając się w stronę garderoby połączonej z jej łazienką. Przeszła przez szaro-tintowany pokój, zimne płytki wciskając się w jej stopy, gdy przekraczała próg. Jej stopy dotarły do ciepłej, dywanowej podłogi, włączając światło, gdy jej oczy przywitały rzędy jaskrawo kolorowych i często zaniedbanych strojów. Miała wszystko, od starych sukienek imprezowych po profesjonalne garnitury do pracy, każdy kawałek tkaniny towarzyszył miłym wspomnieniom i często nieodpowiednim przygodom. Ściany były niemal całkowicie pokryte skompaktowaną odzieżą, rzędy znoszonych butów ułożone schludnie pod nimi, a duże lustro na całej długości przecinało środek pokoju. To było pierwsze, co zazwyczaj przyciągało jej wzrok rano, a teraz złapała się na patrzeniu na swoje odbicie błyszczące z jego szklanej powierzchni. Stanęła przed nim, jej sobowtór spotkał ją, gdy rozważała odpowiedni strój na dzień spędzony w domu. Jej zawiązany ręcznik spełniał swoje zadanie do tej pory, ale wątpiła, czy jej dzieci będą zadowolone, gdyby chodziła cały dzień bez bielizny. Potrzebowała czegoś swobodnego i łatwego, czegoś, co będzie wygodne i lekkie… i bez wątpienia czegoś, co ukryje jej intymne części. Zdjęła ręcznik z piersi, pozwalając mu opaść na podłogę, gdy stanęła przed sobą w pełnym stroju urodzinowym, oceniając swoje atuty i jak najlepiej je ukryć. Jej ramiona były smukłe z odrobiną mięśni z lat lekcji jogi i zajęć Taekwondo, jej ramiona opadały płasko na klatkę piersiową, a jej tors łagodnie zakrzywiał się w wyciśnięty prostokątny kształt. Jej strój zdecydowanie musiał podkreślać te cechy, ale także musiał zrobić miejsce na jej najpopularniejsze atuty. Spojrzała na nie, gdy spoczywały ciasno na jej klatce piersiowej, ich obecność zawsze była hitem wśród tych, którzy je widzieli… Skromnie duża para piersi. Jej biust może nigdy nie był tak obfity jak u jej rówieśniczek, pełniejsze miseczki D zwieńczone opalonymi, bladymi otoczkami, ale jeśli liczba spojrzeń, które otrzymywała, była jakimkolwiek wskaźnikiem, na pewno…
pożądana… ale pomimo dużego zapotrzebowania, miała jeszcze wiele innych sposobów na przyciągnięcie czyjejś uwagi. Jej oczy przesunęły się w dół jej pępka, jej szersze biodra co roku coraz bardziej wystawały, a jej tyłek starał się je prześcignąć. Uważała się za bardziej szczupłą niż kształtną, ale pomimo sportowej sylwetki, nie lubiła, gdy wiek tak bardzo ją zdradzał. Czuła każdy mięsień w plecach, który ciągle bolał, trzy dni zmęczenia po jednym treningu i ciało, które upierało się, by magazynować tłuszcz w udach… „Ugh…” Vivienne jęknęła z frustracją… Znowu próbowała sprawić, by czuła się źle bez powodu… Przypomniała sobie, jak seksowna potrafi być… Przypomniała sobie, ile razy ktoś jej powiedział, że ją kocha… Przypomniała sobie wszystkie opadnięte szczęki, szeroko otwarte oczy i spocone czoła ludzi, którzy widzieli ją nagą… Wiedziała, że jest oszałamiająca… Chociaż, szczerze mówiąc… Ogromny, zwisający kutas między jej nogami prawdopodobnie był odpowiedzialny za wiele z tych reakcji… Jej oczy śledziły jego czubek, gdy zwisał obok jej ciężkiego worka, jak żyłkowana, letnia kiełbasa spoczywająca na dwóch ekstra dużych jajach… To była jej najcenniejsza własność, potwór, z którym się urodziła, prawie jedenaście cali długości, siedem cali obwodu i wciąż zdolny do rozbijania betonu swoją wagą. Nie była największa, jaką kiedykolwiek widziała, zwłaszcza w społeczności pełnej innych kobiet takich jak ona, ale była praktycznie boska w porównaniu do normalnych chłopców, z którymi się umawiała… większa niż większość w połowie swojej pełnej wielkości i zwiotczała. To była część jej, z której była najbardziej dumna, tytuł, który dawał jej pewność siebie w świecie pełnym wątpliwości. Była wielopłciowa… transgender… interseksualna… futanari… dziewczyna z kutasem… shemale… Była kimkolwiek ludzie chcieli ją nazywać… To nie miało większego znaczenia w jej światopoglądzie. Słyszała tysiąc nazw dla swojej specjalnej biologii, nie że ktokolwiek się tym przejmował, gdy zwisała nad ich głupio wyglądającymi, śliniącymi się twarzami. Niektóre z tych terminów wydawały się nieco niegrzeczne, inne nieco niesmaczne, ale żaden z nich nigdy nie zranił jej uczuć. Jak dla niej, była po prostu piękną kobietą z nadmiernie aktywnym popędem seksualnym i ekstra dużym kutasem spoczywającym nad rzadko używaną cipką. Pomimo że uważała się za kobietę pod względem płci, unikała używania swojej bardziej kobiecej części… Prawo, na które zasłużył tylko jej mąż, ponieważ wolała bardziej dominującą rolę w życiu. Vivienne przeszukiwała rzędy ubrań, próbując zdecydować, co założyć, myśląc o tym, kiedy poznała swoją bratnią duszę… Jaka była… Jak kiedyś była… Była łowczynią w swoich wczesnych dwudziestkach, ale po spotkaniu z mężem zmieniła się w nudną, monogamiczną, pracującą mamę. Rzadko miała okazję cieszyć się swoim ciałem po urodzeniu dwójki dzieci, a jeszcze mniej po jego przedwczesnej śmierci. Myśl o tym wciąż bolała, ale to było dawno temu… i udało jej się ruszyć dalej kilka lat po tym, jak to się stało… Mimo to, tęskniła za nim… Ostatnio czuła się tylko znudzona, samotna i trochę napięta… ale dzieci wkrótce się wyprowadzały, a wtedy planowała stać się prawdziwą kuguarzycą… Jeśli już nią nie była… Miała młodszego chłopaka wcześniej… i dziewczynę… i praktycznie w tym samym czasie, obie relacje zakończyły się z różnych powodów… Pomimo ich wysiłków, żadne z nich nigdy nie było wystarczające dla tego, czego potrzebowała. Chciała kogoś, komu mogłaby zaufać… kogoś, kto by ją kochał i dbał o nią… kogoś młodego, pięknego, pełnego życia… i co najważniejsze, kogoś, kto nie byłby od razu przerażony potworem między jej nogami… „Cholera, muszę się przespać.” Opuściła ręce, wydając desperacki wydech, odwracając się do pełnego kosza na pranie obok lustra. Potrzebowała się zrelaksować bardziej niż cokolwiek innego, ograniczając się do prostych różowych dresów i cienkiego, szarego topu na ramiączkach. Najpierw wślizgnęła się w spodnie, dopasowując swojego dodatkowego pasażera do nogi, zanim wsunęła ręce w otwory koszulki. Jej ręka utknęła na krawędziach, walcząc, by dopasować ją do piersi, zanim w końcu ją założyła. Powiedziała sobie, że dzisiaj nie będzie się tak bardzo starać… „Do diabła,” pomyślała… To były jej urodziny… i już miała ich dość… Koniec z wspominkami… Koniec z użalaniem się nad sobą… Uznała, że czas zejść na dół, by zmierzyć się z irytującymi dzieciakami… i zjeść długo oczekiwane śniadanie. ………………………………………………………………………………………………. Zeszła na dół po schodach, jej stopy uderzały o miękką kafelkową podłogę, zanim skręciła w korytarz prowadzący do kuchni. Weszła do nasłonecznionego pokoju, kilka zimnych stalowych urządzeń przymocowanych do głębokiego niebieskiego, L-kształtnego blatu kuchennego. Szafki były oddzielone pływającą wyspą na środku pokoju, miejscem, gdzie jej rodzina zazwyczaj jadła poranne posiłki. Po przeciwnej stronie pokoju znajdował się duży stół jadalny, miejsce do jedzenia używane tylko na specjalne okazje. Kuchnia była raczej ciasna, ale Vivienne to nie obchodziło… Bardziej martwiła się o znalezienie rzeczywistego jedzenia. Nie skanowała pokoju, kierując się prosto do lodówki, by znaleźć prawie pusty galon mleka. Chwyciła go, zakręciła, by zobaczyć, czy zostało wystarczająco dużo, i zamknęła drzwi za sobą. Postawiła go na blacie, zanim sięgnęła do szafki, w której trzymała wszystkie swoje przekąski, i wyciągnęła pudełko jakiegoś sklepowego, wysokobłonnikowego śmieciowego płatka. Nie smakowało dobrze, ale przynajmniej było tanie, pożywne i sycące… Poza tym, jej lekarz zalecił przejście na nie, aby poprawić jej
poziomy energii. Wyjęła łyżkę z pobliskiej szuflady, a także półczystą miskę ze zmywarki. Spojrzała w górę, gdy zaczęła przygotowywać swój mało wymagający posiłek, tylko po to, by napotkać dwa młode twarze uśmiechające się do niej z niepokojąco szerokimi uśmiechami. Podskoczyła na miejscu, widząc ich tak nagle, oboje byli częstym widokiem rano, ale zawsze jakoś udawało im się ją zaskoczyć… Albo po prostu ich nie zauważyła, siedzących tam… Obie opcje były równie prawdopodobne. To był Łukasz i Lila… Jej syn i córka, odpowiednio… Oboje siedzieli przy kuchennym blacie, jakby czekali na nią całą noc… Wiedząc, jak podekscytowani potrafili być, Wiktoria nie byłaby zaskoczona, gdyby tak było. Były to jej dwie urocze, dziewiętnastoletnie dzieci, świeżo po ukończeniu szkoły średniej, z sercami pełnymi miłości i ognia. Często traktowali świat jak plac zabaw, nawiązując przyjaźnie, gdzie tylko mogli, szukając nowych doświadczeń i używając swoich ciał bez względu na konsekwencje. Byli tacy jak ona, zanim poznała ich ojca, mądrzy i ambitni, ale często impulsywni i zagubieni. Na szczęście, ich życzliwość sprawiała, że rzadko wpadały w poważne kłopoty. Kochała ich oboje ponad wszystko, nawet jeśli nigdy nie słuchali jej rad i wręcz odrzucali ideę skromności… Czuła się, jakby prowadziła dom publiczny, z ilością dziewczyn i chłopaków, których przyprowadzali do swoich pokoi, widząc nową twarz praktycznie co drugi miesiąc… Wiktoria była też częściowo przekonana, że dzielą się niektórymi swoimi miłościami, widząc od czasu do czasu nieodpowiedniego kochanka wychodzącego z niewłaściwego pokoju. Nie winiła ich, ich zmarły ojciec obdarzył ich dobrym wyglądem, a ona była pewna, że ich libido pochodzi od niej… Jej dzieci były, bez wątpienia, największą częścią jej życia poza pracą, mimo że były tak niezależne od niej. Teraz zamierzali użyć tej autonomii, aby ją wkurzyć… Wiedziała, dlaczego tam siedzieli… Wiedziała, co oznaczały te twarze… Musiała powstrzymać przewrócenie oczami, gdy czuła, że nadchodzą słowa… „Wszystkiego najlepszego, Mamo!” Słowa natychmiast sprawiły jej ból ucha, drażniący dźwięk sprawił, że skrzywiła się, gdy dwójka konfrontowała ją z najbardziej znienawidzonym zwrotem jej średniego wieku. Było za wcześnie, żeby być tak szczęśliwym, ale cieszyła się, że tak poważnie traktowali jej wielki dzień. Może to było irytujące, ale z pewnością doceniane, widok jej dwóch nastolatków nawet trochę ją rozweselił… Nadal była daleko od ich poziomu zapału… „Zgaduję, że dobrze spałaś, sądząc po tym, jak pięknie wyglądasz dziś rano, Mamo!” Wiktoria usłyszała głupkowaty komplement wychodzący z ust jej syna, Łukasza, jego słowa sprawiły, że przewróciła oczami, czując, jak jej policzki czerwienieją. Wiedziała, że to miał na myśli, ale to nie znaczyło, że nie brzmiało to niesamowicie tandetnie. „Och, dziękuję wam obojgu… Doceniam miłe słowa, ale nie musicie mi dzisiaj schlebiać, jeśli nie chcecie, to naprawdę nie jest taki wyjątkowy dzień.” Ich mama próbowała stłumić ich entuzjazm, nalewając swoje płatki do miski, podczas gdy oni utrzymywali swoje żywe uśmiechy. Lila z uśmiechem pokręciła głową w geście niezgody, Wiktoria w pełni spodziewała się kolejnego zawstydzającego komplementu. „Żartujesz? Urodziny to dosłownie całodniowe imprezy skoncentrowane całkowicie na tobie… Schlebianie ci byłoby zaszczytem…” Lila wystrzeliła swoje przewidywalne, ale podejrzanie autentycznie brzmiące pochwały. Czy naprawdę lubili ją tak komplementować? Spojrzała na swoje dzieci z półuśmiechem, mimo że ich fanatyzm sprawiał, że chciała się zwymiotować, nie mogła nie czuć się oczarowana ich próbami poprawienia jej nastroju… Nadal jednak potrzebowała, żeby się trochę uspokoili… „Słuchajcie, kiedy wy dwoje kiedyś się zestarzejecie, zrozumiecie, dlaczego urodziny są głupie i należy ich unikać za wszelką cenę. Dosłownie nie mam ani jednego przyjaciela, którego chciałabym zaprosić na imprezę… A każdy, kto by chciał, albo byłby zbyt zmęczony, zbyt zajęty, albo zbyt nudny, żeby się dobrze bawić… Więc nie, żadnych imprez… Po prostu zamierzam zrelaksować się w swoim pokoju, oglądając stare koreańskie dramy i ignorując moje starzejące się ciało.” Wiktoria spotkała ich energię swoją własną pesymistyczną formułą, uśmiechając się, gdy widziała, jak ich uśmiechy łagodnieją w zaniepokojone grymasy. „Jejku… Naprawdę nie jesteś taka stara, Mamo. Mogłabyś przynajmniej zaprosić Mateusza lub Zuzannę… Wiesz… Zorganizować sobie trochę rozrywki w ten wielki dzień.” Łukasz próbował zaproponować alternatywę, zmartwiony, że ich mama była tak chętna, by ukryć się w dniu, który miał ją uszczęśliwić. „Po pierwsze, ci dwoje nigdy więcej tu nie przyjdą. Byli zbyt młodzi dla mnie i żaden z nich nie miał pojęcia, jak radzić sobie z moją bardziej… uh… „Nietypową Anatomią”… Poza tym, przypominali mi was dwoje, co było trochę dziwne… i jestem pewna, że zaczęli się spotykać, co sprawiło, że cała sprawa była jeszcze bardziej niewygodna. Więc nie, nie planuję żadnej „rozrywki” dzisiaj… Kropka. Teraz zostawcie mnie w spokoju…” Wiktoria skończyła napełniać swoją miskę, jedząc swoje chrupiące śniadanie i dając swoim dzieciom zdecydowane spojrzenie. Oboje próbowali wymyślić sposób, by skłonić ją do towarzyskiego spędzenia czasu, ich matka była zdecydowana, by być pustelnikiem… To się nie wydarzy… Pokój był cichy, poza dźwiękiem chrupiącego musli, oboje dzieci zupełnie bez pomysłów, co ich matka mogłaby polubić. Minęło kilka chwil, zanim grymas Lili pogłębił się jeszcze bardziej, młoda dziewczyna zdała sobie sprawę, co właśnie powiedziała jej mama i poczuła się urażona. „Och? Co jest nie tak z tym, że przypominają ci nas?”
Wiesz, miałbyś szczęście, zdobywając kogoś takiego jak ja lub Kacper, a oboje umawiający się ze sobą brzmi bardziej jak okazja niż problem. Żądam, abyś zaprosiła ich tutaj na urodzinowe trójkątne świętowanie!” Lila zmieniła temat rozmowy, a Wiktoria nie była pewna, czy ten lubieżny rozkaz to żart, czy nie. Nie nienawidziła tego pomysłu, ale też nie podobało jej się, że jej córka nawet to sugeruje. Dlaczego ci dwoje zawsze byli tacy ryzykowni…? Wręcz wulgarni czasami… Lila nie myliła się co do pierwszej części… Jej dzieci zawsze były ładne, oboje odziedziczyli głębszy odcień jej falujących, brązowych włosów i złotobrązowe oczy ich ojca. Lila w szczególności była obdarzona jej hojniejszą figurą, minus ten dodatkowy kawałek, i z dużo mniejszym biustem. Próbowała wyróżniać się kolczykiem w nosie i pomarańczowymi pasemkami w swoich średniej długości włosach, dwa pomysły, które Wiktoria rozważała, zanim zrezygnowała. Jej byli i jej dzieci rzeczywiście byli piękni w jej oczach, ale jej byli zawsze wydawali się, że czegoś im brakuje… Czegoś, czego nie mogła do końca określić… a jej dzieci… hmm… Wiktoria próbowała odsunąć tę szczególną natrętną myśl… Przekierowując rozmowę, aby uzyskać trochę spokoju i ciszy… „Czy… (chrup)… wy dwoje… (chrup)… zamierzacie… (przełknięcie)… dręczyć mnie cały dzień? Chcę tylko się zrelaksować, odprężyć i rozładować trochę napięcia w prywatności mojego własnego pokoju. Czy nie mieliście dzisiaj czegoś do zrobienia?” Wiktoria skończyła następny kęs z wyrazem zniechęcenia. Nie zamierzała dzisiaj grać w ich gry umysłowe… Nie miała na to energii. „Dobrze, żadnej imprezy… A jeśli naprawdę chcesz, żebyśmy zniknęli, ja i Lila możemy pójść spotkać się z naszymi… „przyjaciółmi o nieokreślonych płciach” i zostawić cię, żebyś mogła się smucić w swoim pokoju… i ona ma rację, myślę, że tracisz okazję mając dwoje takich jak my.” Kacper dał zarozumiały uśmiech, opierając się o stół w jadalni. Wiktoria w końcu wygrała, jej dzieci poddały się i postanowiły spędzić dzień poza domem. Dała mu aprobujący kiwnięcie głową, jego słowa były bardziej trafne, niż prawdopodobnie zdawał sobie sprawę. Był, w rzeczywistości, „baddie”. Kacper miał tak wiele wspólnego ze swoim ojcem, ta sama miękka, gładko ogolona twarz patrzyła na nią tymi samymi oczami koloru whisky. Był niższy od niej o kilka cali, miał tę samą sylwetkę pływaka, która sprawiła, że zakochała się w jego ojcu. Miał puszystą głowę z długimi grzywkami, wystarczająco miękką, aby na niej spać, jeśli kiedykolwiek straciłaby poduszkę, i stylizowaną idealnie, aby przyciągać uwagę dziewczyn w jego szkole. Jego chłopięcy urok i gracja twarzy sprawiały, że był prawie na równi ze swoją bliźniaczką, oboje dzieci byli obiektywnie atrakcyjni, ale Kacper zawsze wydawał się trochę słodszy. Część jej chciała, żeby mógł po prostu zająć miejsce swojego ojca i zakończyć koszmarne wyzwanie randkowania w jej wczesnych czterdziestkach.