Zapach skwierczącego boczku drażnił nozdrza Anny, gdy przekraczała próg z przedsionka. Nic lepszego po porannym treningu i gorącym prysznicu. Jej usta zaczęły się ślinić, gdy zaokrąglała róg, gotowa przywitać swojego syna klepnięciem w ramię i pocałunkiem w policzek. Wchodząc do kuchni, była bardzo rozczarowana. Róża stała przy kuchence w jaskrawożółtej koszulce na ramiączkach i dżinsowych szortach, mieszając jajko na patelni z żeliwa. Jej loki, związane w kucyk, kołysały się tam i z powrotem na ramionach, gdy podrygiwała do rytmu muzyki płynącej z jej neonowych słuchawek. Słońce oświetlało jej nogi przez drzwi na patio, gładkie i delikatnie opalone, jędrne w swojej młodości. Na stole były dwa talerze z jedzeniem. Doprawione ziemniaki z roztopionym serem, pikantne pico de gallo i gorący, chrupiący boczek czekały na to, by dodać do nich zawartość patelni. Musiała przyznać, że dziewczyna umiała gotować. Prawie tak dobrze jak ona. Szczególnie kuchnię meksykańską. Co było frustrujące, ponieważ jej babcia pochodziła z Veracruz, a Róża była z pieprzonej Nebraski. „Dzień dobry, mamo,” zawołała Róża przez ramię, zadziorny uśmiech przemknął po jej twarzy. Anna pokręciła głową, machając ręką dla podkreślenia. „Nie,” odpowiedziała, zmierzając w stronę stołu. „Mam trzy tygodnie, zanim wy dwoje sprawicie, że poczuję się stara na resztę życia, i zamierzam cieszyć się każdym dniem.” Zadrżała na śmiech Róży, ale utrzymała przyjemny wyraz twarzy, maskując wszystko, co odkryła poprzedniego wieczoru. „Co… co to wszystko?” „Śniadanie! Zrobiłam obiad dla Osmara, zanim wyszedł, i zostały mi składniki. Pomyślałam, że może chciałabyś coś innego niż Pop Tarts i kawa po siłowni.” „Aww,” uśmiechnęła się Anna, „to miłe, dziękuję.” W środku kipiała. Za każdym razem, gdy myślała, że usprawiedliwiła swoją niechęć do tej dziewczyny, ona robiła coś, co temu zaprzeczało. Uszczypnęła się za plecami. To nie było sprawiedliwe wobec Róży. Naprawdę była niezłym łupem. Miła. Uważna. Taka kobieta, którą większość matek chciałaby, aby ich synowie poślubili. No, z wyjątkiem tej jednej małej sprawy z Listą. Róża podzieliła jajka między miski i dołączyła do niej przy stole. Anna obserwowała, jak się osiedla, wygodna i znajoma, nie zdradzając żadnej wskazówki na temat tego, co Anna odkryła poprzedniego wieczoru. Jak mogła być tak bezwysiłkowo zwodnicza? Czy nie powinno być jakiegoś unikania wzroku, jąkania się, czy… czegoś wskazującego na konflikt sumienia? „Nie widziałam cię ostatnio zbyt często,” zaproponowała między pysznymi kęsami jajek i ziemniaków. „Wiem,” przeprosiła Róża, „przepraszam. Zastępuję inną dziewczynę w pracy oprócz moich regularnych zadań. A ślub się zbliża.” „Jak to idzie? Masz wszystko pod kontrolą?” Róża zaśmiała się. „Nie. Myślę, że mam jednak najważniejsze rzeczy załatwione.” Westchnęła. „Chciałabym mieć więcej czasu,” dodała. „Jest jeszcze tyle do zrobienia.” Słowa dźwięczały w uszach Anny. Wypłynęły, niewinne, bez śladu ironii. Napełniła usta jedzeniem, aby stłumić swoją odpowiedź. Po kilku kęsach i łyku soku ostrożnie wróciła do rozmowy. „Wiesz, mogę pomóc, jeśli potrzebujesz.” Róża pokręciła głową. „Zrobiłaś już tak wiele.” Pochyliła się i szturchnęła Annę ramieniem. „Dziękuję, ale dam sobie radę. Są po prostu rzeczy, które muszę załatwić sama, wiesz, co mam na myśli?” Anna szeroko się uśmiechnęła, aby ukryć swoją złość. „Oczywiście. Robisz, co musisz, prawda?” Kipiała przez resztę swojego boczku i jajek, rzucając ukradkowe spojrzenia między drobnymi rozmowami. To nie miało sensu. Była taką miłą dziewczyną. Ale im dłużej o tym myślała, tym bardziej miało to sens. Róża nie wychodziła za nią. Wychodziła za jej syna. I czy to się podobało, czy nie, według Osmara, nie kłamała mu. Dźwięk krzesła przesuwającego się po płytkach wyrwał ją z transu. Róża skończyła jedzenie i była w połowie drogi do zlewu z naczyniami. Anna spojrzała na swój w połowie pełny talerz i zastanawiała się, jak długo marzyła. „Już wychodzisz?” zapytała, nieudolnie próbując ukryć swoją powolność. Róża skinęła głową. „Mnóstwo rzeczy na liście dziś rano. Muszę zacząć.” Anna zmarszczyła brwi, a potem przewróciła oczami na siebie za nadmierne myślenie. „Dziękuję za śniadanie. A, i Osmar powiedział, żeby przypomnieć ci, że dziś rano przychodzą murarze, żeby naprawić komin.” „O, już są.” Zdezorientowana, Anna pochyliła się do przodu, szukając oznak życia w salonie. „Są na zewnątrz,” dodała Róża. „Chcieli zrobić wszystkie prace na zewnątrz, zanim się ociepli.” „Och,” odpowiedziała Anna, opadając z powrotem na krzesło. „Wygląda na to, że masz wszystko pod kontrolą.” Róża zaśmiała się. „Mam. Weź sobie czas. Kiedy skończysz, po prostu idź się zrelaksować. Będzie dziś gorąco. Nalej sobie kieliszek wina i ciesz się klimatyzacją. Ja się nimi zajmę.” Przechodząc obok, schyliła się i dała swojej przyszłej teściowej szybki pocałunek w policzek, zanim zniknęła za rogiem i korytarzem. Anna skubała resztki swoich ziemniaków. Pomimo swoich najlepszych starań naprawdę lubiła Różę. Ta druga strona jej osobowości po prostu nie miała sensu. To nie była ona. Musiało być jakieś nieporozumienie – z jej strony lub Osmara. Kobieta, która zrobiła jej śniadanie, nie mogła być tą samą, która napisała listę. Czy mogła? Po załadowaniu talerzy do zmywarki Anna wróciła do domku gościnnego. Dźwięk piły do cięcia na mokro przeszył jej uszy, gdy przemierzała krętą kamienną ścieżkę przez podwórko. Nie widziała pracujących mężczyzn – południowy róg domu zasłaniał ich z widoku. Myślała o podejściu. Po prostu, żeby się przywitać.
Oczywiście. Nic bardziej skandalicznego niż to. Ale spoglądając w dół, zauważyła swoje japonki, szare dresy i bluzę z półzamkiem i zdecydowała, że to nie jest sposób, w jaki chciałaby się przedstawić. Może później, kiedy będą kończyć. **** Rozciągnięta na swojej kanapie, Ania przeglądała gazetę na tablecie, zatrzymując się na stronach biznesowych, aby przejrzeć wyniki swojego portfela inwestycyjnego. Biorąc pod uwagę wyniki rynkowe, wydawało się, że nadal jest na dobrej drodze do swojego wrześniowego rejsu. Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie siebie, nagą, na leżaku na pokładzie, opalającą się w karaibskim słońcu. Czuła ciepło na skórze. Czuła zapach soli w powietrzu. Bez telefonu, bez spotkań, bez niechcianych rozproszeń. Tylko ona i morze oraz mango martini. I wyrzeźbiony młody mężczyzna na krześle obok niej, gotowy nałożyć balsam do opalania na części, do których nie mogła dosięgnąć. I na niektóre, do których mogła dosięgnąć, ale wolałaby, żeby to on się nimi zajął. Muzyka zatrzymała się, buforując. Piła była teraz cicha. Słuchała uważnie i nadal nic nie słyszała. Musieli skończyć, poszli do środka. Zastanawiała się, jak wyglądają. Wysocy? Silni? Przystojni? Wystarczająco dojrzali, by zrozumieć, czego potrzebuje, ale wystarczająco młodzi, by nadążyć? Bębniła palcami po ustach. Był tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć. Rozciągając się na nogi, Ania skierowała się do swojej szafy, szukając czegoś bardziej pochlebnego, w czym mogłaby się zaprezentować. Przesuwała wieszaki z prawej na lewą, przeglądając każdą kreację przed przejściem do następnej. W tym momencie głos rozbrzmiał między jej uszami. Głos Róży. Coś, co powiedziała pod koniec ich rozmowy przy śniadaniu. Coś, co zignorowała jako figurę retoryczną, nagle wydawało się mniej nieszkodliwe w obecności jej krótkich sukienek i bluzek z głębokim dekoltem. „Nie martw się,” powtórzył głos, „zajmę się nimi.” Ania zmarszczyła brwi. Jej wyobraźnia brała górę. Zrywając z wieszaka czarną, obcisłą sukienkę, zdjęła dresy i wsunęła ją na siebie, celowo pomijając bieliznę i stanik. Róża prawdopodobnie była przyklejona do swojego laptopa, próbując uporządkować układ stołów na przyjęcie, zanim wyjdzie na swoją zmianę na stacji. Ci murarze byliby znudzeni na śmierć bez nikogo do rozmowy. Prostując sukienkę w lustrze, pośpieszyła na dół i wyszła na podwórko. **** Cicho zamknęła tylne drzwi za sobą i ostrożnie przeszła korytarzem, jej sandały były bezgłośne na kafelkowej podłodze. Delikatny zapach świeżego zaprawy uderzył ją w nos, a zgrzyt stali na cemencie drażnił jej uszy między krokami. Było coś jeszcze. Głosy. Męskie głosy. Niskie, niezrozumiałe rozmowy. Zwolniła kroku, prostując postawę i przygotowując uśmiech. Potem – zaledwie kilka kroków od rogu – usłyszała to. Chichot. Kobiecy głos. Róża. Ania zamarła na końcu korytarza, ukryta przed wszelkimi wędrującymi oczami w salonie. Oparła się plecami o ścianę, odwracając głowę i nasłuchując rozmowy. „Dzięki za napoje,” powiedział rezonujący baryton. „I…przepraszam za małe…rozlanie.” Po głębokości jego głosu i chrypce oceniła, że ma późne czterdziestki/wczesne pięćdziesiątki i był kiedyś palaczem, który rzucił kilka lat temu. „To tylko woda,” odpowiedziała Róża, „wyschnie. Wy wyglądacie, jakbyście potrzebowali przerwy.” Jej głos brzmiał inaczej. O pół tonu niżej. Bardziej zmysłowo niż zwykle. „Nie,” odpowiedział baryton, „jesteśmy w porządku. Praca nie jest zbyt skomplikowana, więc łatwiej jest po prostu pracować bez przerwy i skończyć.” „Och. A ty?” Odpowiedział trzeci głos. Tenor. Znacznie młodszy i czystszy. „Tak, to samo. Wiesz, wchodzisz w rytm, prawda?” Róża westchnęła dramatycznie. „Cóż,” odpowiedziała, z figlarnym tonem, „może i łatwiej, ale to nie jest tak zabawne. Czy nie wolelibyście się zabawić?” Z pokoju oświetlonego słońcem dobiegł stłumiony szelest, po którym nastąpiła krótka pauza, a potem delikatne uderzenie o stare drewniane deski. Fragment koloru przyciągnął wzrok Ani. Wpatrywała się, zwężając oczy, aż nagle szeroko otworzyła oczy i ręka zasłoniła jej usta. Żółta bluzka Róży leżała zmięta na podłodze. Ania walczyła z chęcią wpadnięcia do pokoju i spoliczkowania przyszłej synowej, zanim wyciągnie ją na ulicę za włosy i przejedzie samochodem. Jak ona mogła to zrobić Osmarowi. I to w jego własnym domu. Zaciskając pięści, odepchnęła się od ściany, ale nie zdołała zmusić się do przejścia za róg. Jej stopy były jak z ołowiu, zakorzenione w podłodze; jej ciało sztywne, niezdolne do ruchu. Zgrzytała zębami, wściekła. Na Różę. Na siebie. Na fakt, że była zamrożona w miejscu. Coś makabrycznie potężnego przykuło ją do miejsca. Ciekawość. Przytulając ramię do ściany, wzięła głęboki oddech i ostrożnie zerknęła za róg. Róża klęczała przed barytonem, jej nagie plecy opalone przez późnoporanne słońce wpadające przez świetlik. Brzęk taniego metalu i szelest dżinsu sugerowały, co działo się tuż poza zasięgiem wzroku. Baryton był zamrożony w miejscu, jego rumiane, muskularne ramiona wisiały nerwowo po bokach, twarz wykrzywiona między szokiem a zdezorientowaniem. Tenor stał oszołomiony; butelka wody nadal przyciśnięta do jego ust. Był znacznie młodszy – prawdopodobnie wczesne dwudziestki – szczupły i żylasty, ręce nadal miękkie, jeszcze nie przyzwyczajone do tej pracy. Jego oczy przesuwały się, szukając wskazówek u starszego mężczyzny. Żadnych nie otrzymał. Róża kołysała się powoli w przód i w tył, jej pośladki unosiły się z pięt, a ramiona podążały za ruchem głowy. Żadna ręka nie była widoczna z punktu widzenia Ani. Ale drżenie jej górnego ramienia sugerowało długi, płynny ruch stosowany do trzonu penisa zakotwiczonego w jej ustach.
Lewa ręka pojawiła się, wyciągając się w stronę Tenora, przywołując go bliżej. Spojrzał na Barytona, unosząc brwi w pytaniu. Starszy mężczyzna wzruszył ramionami, a potem szeroko się uśmiechnął i skinął głową. Tenor odstawił butelkę na kominek i przesunął się do przodu, wkładając swój wybrzuszenie w oczekującą dłoń Róży. Ona nie traciła czasu, odpinając guzik i rozpinając zamek błyskawiczny bez najmniejszego spojrzenia. Zanim zdążył je zsunąć, Róża sięgnęła do jaskrawo zielonych bokserek i wyciągnęła długiego, żyłkowatego penisa, który sztywniał pod jej dotykiem i wznosił się do góry. Uwolniła starszego mężczyznę od ssania, powoli przesuwając lewą ręką przed swoją twarzą, zanim owinęła mokre palce wokół prącia Tenora. Jeden celowy ruch i lśniło jej śliną. Ustawiając swoje tempo, wróciła do pracy nad penisem przed sobą. Amy patrzyła z niedowierzaniem. Osmar opisał ją jako niewinną – może bardziej trafnie jako niedoświadczoną. Nieznającą bardziej zaawansowanych technik seksualnych. Ale tutaj poruszała się w synchronizacji, ręce podążające za ruchem ust. Oczy obu mężczyzn przewracały się do tyłu. Ich biodra drżały pod jej dotykiem. Nie mogła być nowicjuszką w tym. Klimatyzacja włączyła się w domu. Chłodne powietrze wydobywało się z kratki podłogowej, unosząc rąbek sukienki Amy i chłodząc wilgoć między jej nogami. Wygładziła materiał nad swoim wzgórkiem, zaskoczona stanem swojego podniecenia. Jej usta zacisnęły się. Policzki zapadły się wokół języka. Mimo siebie jej ciało reagowało, współczując kobiecie po drugiej stronie pokoju. Róża zamieniła rękę i usta, pochłaniając główkę penisa Tenora i masując członka Barytona nitkami swojej śliny. On przesunął się do przodu, jego pomięte dżinsy zsuwając się, opadając na jej uda. Napinał ramiona, bicepsy falowały, a palce drgały. Zbliżyły się do niej, zanim zamachnęły się i złączyły za jego plecami. Róża odsunęła się od prącia Tenora tylko na tyle, by się zaśmiać i rzucić: „Możesz ich dotknąć, jeśli chcesz.” Ręka Amy przesunęła się w górę nad jej brzuchem i pod piersi, chwytając krzywiznę i delikatnie ściskając każdą. Przyjemność przeszyła jej sutki, gdy ugryzła język, by nie westchnąć na głos. Duża, zrogowaciała dłoń Barytona przesunęła się po ramieniu Róży, zanim wsunęła się pod jej ramię i przytłoczyła jej pierś. Prawa strona jej ciała opadła w jego stronę, a ona jęknęła na penisie Tenora, jakby tworzyła muzykę. Jego powieki zamknęły się, a podbródek uniósł się w stronę sufitu. Zwrócił się do swojego partnera. „Czy to często się zdarza w twojej pracy?” Baryton zaśmiał się. „Pierwszy raz od 30 lat.” Zmarszczył miękkie ciało opuszkami palców i przesunął dłonią po napiętym różowym sutku. Róża omdlała. Pięta jej prawej stopy wcisnęła się między tylne kieszenie jej szortów. „Narzekasz?” „Ani trochę,” odpowiedział Tenor. „Po prostu ciekawi mnie, komu muszę podziękować za zorganizowanie mojego stażu.” Napływ krwi do uszu Amy zagłuszył śmiech. Pociągnęła za dekolt sukienki, aż jej piersi wyskoczyły na wierzch. Były pulchne i pełne, jak połówki melonów, ciężko wiszące na jej klatce piersiowej. Zaciskając usta, chwyciła je. Gęsia skórka pojawiła się na jej rozgrzewającej się skórze. Prostując plecy, skrzyżowała nogi i zacisnęła drżące uda wokół swojej sromu. Przeklęła pod nosem. Mała dziwka sprawiała, że się wierciła. Róża odłączyła się od penisa Tenora z trzaskiem i mlaskiem ust. Ślina przylegała do kącików jej ust. Podniosła członka Tenora do jego brzucha i wcisnęła twarz w jego pachwinę, ssąc jego jądra jedno po drugim, zanim przeciągnęła językiem po jego pakiecie od korzenia do czubka. Przeszła z powrotem do Barytona, kilkakrotnie przemywając jego główkę prącia ustami, zanim uderzyła nim w podbródek. Szeroki uśmiech na jej twarzy i penis w każdej ręce, kołysała się na nogi. Cofając się małymi krokami, prowadziła ich w stronę kanapy. Baryton pochylił się, by usiąść, ale Róża pokręciła głową na nie. Zamiast tego, uwolniła ich, jej lepkie palce znalazły drogę do jej pasa i rozpięły zamek. Zsunęła szorty do kolan, odsłaniając gładką cipkę i jędrny tyłek na chłodne powietrze. Obróciła się twarzą do sofy i upadła na poduszki. Wyginając się na kolanach, pochyliła się do przodu, aż jej piersi spłaszczyły się na oparciu kanapy. Unosząc tyłek, powoli spojrzała przez ramię i z przewróceniem oczu dała znak Barytonowi, by przeszedł na drugą stronę. Zwracając się do Tenora, rozchyliła usta i poruszyła tyłkiem. Nie było wątpliwości, czego chciała. Biała gorączka zagotowała się w brzuchu Amy. Ta dziwka zamierzała pieprzyć tych mężczyzn w salonie jej syna. Na kanapie, na której razem oglądali filmy i drzemali w niedzielne popołudnia. Rozkładała nogi, by ich przyjąć, ich brudne ręce obmacywały jej ciało, ich pot rozmazywał się po jej skórze. Jej umysł odleciał od ściany i skręcił za róg. Ale jej ciało nadal odmawiało posłuszeństwa. Coś w niej stopniało. Różowy rumieniec na jej klatce piersiowej wybuchł przez policzki i biodra, rozlewając wilgoć z jej cipki, spływającą po tylnej stronie nóg do stóp. Siła w jej kolanach osłabła i cicho opadła do przysiadu, sukienka podciągając się wokół jej talii. Pięć palców pozostało przyciśniętych do jej ust, dwa inne wcisnęły się do jej pochwy. Tenor przesunął ręce po jej pośladkach, w przód i w tył, kończąc delikatnym ściśnięciem. Jego usta zaokrągliły się, a głowa powoli się trzęsła, patrząc w dół na nieskazitelne zaproszenie przed sobą. Kołysząc się na boki, ustabilizował się na środku. Następnie, zaciskając usta, zrobił krok do przodu i zanurzył się głęboko w środku. Niski, desperacki jęk wydobył się z Róży.
gardło. Jej głowa uniosła się, szyja wygięła. Jej plecy wygięły się ostro, kolana rozsunęły się jeszcze bardziej. Sięgnęła do biodra Tenora i trzymała go nieruchomo, dostosowując się do intruza. Ręce Tenora osiadły wokół jej talii, a kiedy ją puściła, użył tego uchwytu, aby delikatnie ją odsunąć, a następnie przyciągnąć z powrotem wzdłuż długości swojego członka. Bariton zbliżył się, szukając odrobiny uwagi, którą otrzymywał jego uczeń. Róża oparła łokcie na oparciu kanapy i ugniatała jego erekcję w swoich pięściach. Wysunęła język i zlizała preejakulat wyciekający z końcówki. Bariton zaśmiał się cicho. Położył ręce na biodrach i pochylił je w stronę jej twarzy. Wprowadziła go do ust i zacisnęła wargi wokół żołędzi. Ssała go, aż jej wargi dotknęły palców, lingerując i przemywając spód jego członka językiem. Bariton jęknął z aprobatą. Powtórzyła ten ruch kilka razy, aż jej ruchy dopasowały się do delikatnego ruchu w przód i w tył członka Tenora w jej pochwie. Zadowolone westchnienie opróżniło klatkę piersiową Baritona. Jego ramiona zwisały bezwładnie, głowa opadła do tyłu, oczy zamknięte w stronę sufitu. Wydawał się być gdzie indziej, pochłonięty chwilą. Jakby nieobciążony grawitacją, jego ręce uniosły się i spoczęły, jedna na czubku jej głowy, druga z tyłu. Amy zadrżała z wściekłości. Albo… czegoś innego? Błyski gorąca od ruchu jej palców w środku zamąciły wodę. Nie wiedziała, co czuć. Jej synowa brała członka z obu stron na kanapie w salonie od mężczyzn, którzy nie byli jej synem. A jednak, to było prawie najgorętsze, co kiedykolwiek widziała. Przesunęła włosy z twarzy i założyła je za ucho. Jej szyja i klatka piersiowa lśniły małymi kroplami potu. Wszystko w tym było złe. Tak złe. Jedną rzeczą było czytać frazy na zmiętym kawałku papieru. Całkiem inną rzeczą było to oglądać, słyszeć, czuć, jak rozwija się w niechlujnych, lubieżnych, żywych szczegółach zaledwie 15 stóp dalej. Nacisnęła piętę dłoni na łechtaczkę, naciskając w dół, gdy jej palce wzywały miękkie mięsiste grzbiety na dachu jej kanału. Sensacja oślepiła ją, zatrzymując ją w pół oddechu. Jej uda zatrzasnęły się wokół nadgarstka. Stłumione jęki Róży dotarły do jej uszu. Jej mózg zanieczyścił rzeczywistość wspomnieniem. Czuła pulsującą grubość w swojej pochwie. Smakowała członka w ustach. Patrzyła, jak pośladki Róży falują pod atakiem Tenora. Zaczął powoli i stabilnie, długimi, celowymi pociągnięciami zatrzymującymi się krótko przed końcem. Ale jego tempo wzrosło i jego pchnięcia stały się nieregularne. Pieprzył krócej i mocniej, pilnie uderzając swoim ciałem o jej. Jego twarz stała się surowa, szczęka ustawiona kwadratowo i sztywno. Jego czoło zmarszczyło się, a nos rozszerzył, gdy skomentował do swojego przyjaciela: „Kurwa, to jest ciasne.”